28 maja 2013

Jihaku (自白) I

Jihaku (自白) czyli "Spowiedź" to napisana przez Gackto autobiografia, wydana pod koniec 2003 roku, niedługo po wzięciu przez niego udziału w filmie "Moon Child". Warto pamiętać, że książka ta pochodzi z 2003 roku, bo moim zdaniem GACKT już od dawna nie jest takim człowiekiem, jakim przedstawia się w tej autobiografii. Ludzie się zmieniają, po prostu, on również, jeśli chodzi o niektóre sprawy, to diametralnie, jeśli chodzi o inne, niewiele. Dlatego proszę tych, którzy będą to teraz czytać, by wzięli pod uwagę, że jest to obraz Gackto, jakim chciał się przedstawić dziesięć lat temu. Książka składa się z pięciu części. Zapraszam do czytania części pierwszej.  

(Autorkami tłumaczenia na język polski są Ealin i Hana, pozostałe informacje na dole strony. Proszę nie kopiować tekstu w inne miejsca sieci bez zgody tłumaczek).

"Jihaku"

Część pierwsza: Narodziny
1. Doświadczenia z pogranicza śmierci i czas spędzony na zamkniętym oddziale szpitala
2. Spartańska edukacja muzyczna
3. Ponowne odkrycie fortepianu w niższym liceum
4. Wyższe liceum i fascynacja perkusją  


∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙

Część pierwsza: Narodziny

1. Doświadczenia z pogranicza śmierci i czas spędzony na zamkniętym oddziale szpitala

Jestem w kołysce, która buja się spokojnie z boku na bok. Moje pole widzenia jest niewyraźne. Patrzę na twarz mamy. Ponad jej głową niespokojnie obracając się, gra pozytywka. Pamiętam doskonale, kiedy miałem rok, dwa, trzy lata. Wspomnienia z tego okresu są bardzo wyraźne. Jak czołgam się, próbuję chodzić na chwiejnych nogach. Pamiętam jak z całych sił próbuję powiedzieć choćby słowo, ale nie jestem w stanie.
“Ma Ma”.

Jej słowa również wracają do mnie.
“Jutro masz zajęcia z pianina”.
“Ćwicz”.

Jasny, słoneczny dzień. Pot spływający na klawisze fortepianu. Na osi czasu te wydarzenia trwają zaledwie ułamki sekund. Pomiędzy nimi kilka dłuższych wspomnień przemierza moją głowę w tempie błyskawicy. Każda chwila, jaką przeżyłem do tej pory, stała się barwnym obrazem, wirującym jak karuzela. Czy ja umrę? Do dziś zadałem sobie to pytanie piętnaście razy.

Po raz pierwszy, gdy miałem siedem lat. Topiłem się, fale połykały mnie, walczyłem, ale stopy nie znajdowały oparcia, wszystko, co było ponad moją głową, coraz bardziej zakrywały fale oceanu. Wciągany pod wodę starałem się zaczerpnąć powietrza, lecz wszystko co docierało do moich ust, było jedynie morską wodą. Nie mogłem zrobić nic, oprócz picia słonej wody. I nagle wszystkie głosy zniknęły. Pozostało jedynie uczucie spokoju, ciepła, i czegoś w rodzaju bycia całkowicie objętym, otoczonym przez coś. Nieważne jak to nazwiecie. Doświadczyłem ulgi, jakiej nie zaznałem nigdy przedtem. Wszystkie wspomnienia, jakie miałem od narodzin aż do tego momentu, stały się migającymi kartami mojego umysłu.

Wtedy wydarzyło się to po raz pierwszy. Nie bałem się. Miałem świadomość, że zaraz najprawdopodobniej umrę. Tak się jednak nie stało.

Potem, kiedy tylko zdarzyło mi się być blisko śmierci, doświadczałem retrospekcji. W sytuacjach, gdzie prawdopodobieństwo śmierci jest spore, jak np. wypadki samochodowe czy lotnicze, doświadczałem tego automatycznie. Doświadczyłem tego piętnaście razy. Trochę dużo tego, prawda?

Byłem psotnym dzieckiem, mającym skłonność do wpadania w tarapaty. Gdy opadałem na dno, byłem kompletnie przerażony. Było tak dlatego, że potwornie bałem się śmierci, choć jednocześnie byłem nią zafascynowany. Zostałem złapany. Choć gdybym nie podszedł tak blisko, niczego bym się nie dowiedział. Chciałem zbliżyć się do niej tak blisko, jak to tylko możliwe, aby sprawdzić, jak to jest. Takim właśnie dzieckiem wtedy byłem. Z tego też powodu świadomie robiłem rzeczy, które były niebezpieczne. Postępując tak, zawsze zastanawiałem się, czy umrę. Oczywiście bałem się za każdym razem, ale kiedy moment strachu minął, byłem całkowicie spokojny i opanowany. Jeszcze kawałek, jeszcze tylko odrobinę, a może znajdę odpowiedź. Towarzyszyło mi uczucie, że na tym poziomie nie mogę zginąć. Chciałem wiedzieć coraz więcej i więcej o tamtym świecie. Czasami krzyczałem na siebie za mówienie takich rzeczy.

Na przykład uwielbiam rowery, i gdy byłem nastolatkiem sporo jeździłem. W mieście było dużo krawężników, a ja miałem dość nietypowy sposób wjeżdżania na nie. Nie miałem w tym biegłości, ale czułem, że jestem w stanie to zrobić. Uwielbiałem to uczucie. Jechałem coraz szybciej i gdy przekraczałem z jednej części na drugą, wszystko zwalniało. To uczucie trwało przez dłuższy czas, a ja byłem w stanie zobaczyć wszystko jasno i wyraźnie. Tam w momencie przejścia, było coś, coś, co chciałem za wszelką cenę zobaczyć, zatrzymać. Byłem bardzo lekkomyślny. W momencie, gdy doświadczam retrospekcji, to jest pierwszy moment, gdy mam świadomość śmierci. Wtedy znajduję się pomiędzy życiem a śmiercią. Do czasu uświadomienia sobie tego nie byłem wstanie robić rzeczy całym sobą. Teraz gdy o tym myślę, wydaje mi się to dziwne. Byłem niebezpiecznym dzieckiem. Pragnąłem śmierci, choć tak naprawdę nie znałem wartości życia. Co to znaczy żyć? Gdzie mogę odnaleźć wartość istnienia?

Prawdę powiedziawszy pytania jak te również miały szansę narodzić się po tym, czego doświadczyłem w wieku siedmiu lat.

Po tym jak o mało nie utonąłem, byłem zdolny widzieć wiele rzeczy niewidocznych dla innych. Granice rozmyły się, a ja nie byłem w stanie odróżnić ludzi żyjących, od tych, którzy już odeszli. Musiało być czymś dziwacznym dla kogoś patrzącego z boku, gdy rozmawiałem z tymi, którzy odeszli. Moi rodzice oczywiście byli zdumieni.

“Z kim rozmawiasz?”.
“Z wujkiem”.
“A gdzie jest wujek?”.

Mówiąc to mogliby się śmiać. Prawdopodobnie śmialiby się i ignorowali mnie. Choć nie ignorowali tego, gdyż ich serca bardzo się bały. Zdarzało się to coraz częściej, a przez to ja stawałem się coraz bardziej inny, dziwny. Ludzie zaczęli gadać o mnie, a ja byłem coraz bardziej niepewny znaczenia własnej egzystencji. Widziałem oba światy, a nadal nie znałem sensu istnienia. Trwało to do czasu, gdy skończyłem dziesięć lat, kiedy to nagle wszystko się zawaliło. Czułem tak silny ból w brzuchu, że nie byłem w stanie się ruszać.

W szpitalu niestety nie znaleziono przyczyny mojego stanu. Dowiedziałem się jedynie tyle, że to może być zaraźliwe. Dlatego muszę być odizolowany. Odizolowanie, zamknięcie na szpitalnym oddziale było gorsze od więzienia. Zostałem umieszczony na oddziale dziecięcym z powodu wieku. Na ten oddział przyjmowano jedynie dzieci, których choroby były zakaźne, długotrwałe, czy też bardzo ciężkie. Mając dziesięć lat, myślałem: wszystkie one żyją w klatkach i mogą odejść w każdej chwili.

Na innym oddziale były dzieci, które najprawdopodobniej umrą, a ja często wiedziałem, kiedy to nastąpi. Rozmawiając z nimi, będąc tam, czułem: “To dziecko jutro umrze”. A kiedy następnego dnia słyszałem pielęgniarkę idącą korytarzem, wiedziałem, że jeden z moich przyjaciół nie żyje. To były bardzo ciężkie dni. Nie byłem w stanie tego znieść. Zaprzyjaźniałem się z kimś, a on na drugi dzień mógł już nie żyć. I tylko ja o tym wiedziałem. To było piekło.

Będąc w takim miejscu dorastałem w bardzo dziwny sposób, a ponieważ nie byłem silny psychiczne, nie oczekiwałem szybkiego wyjścia. Dlaczego nie wypuszczali mnie? Czy dlatego, że nie byłem normalny? Jaka jest różnica między byciem i nie byciem normalnym? Cały czas niezmordowanie o tym myślałem. Uciec nie miałem jak, więc musiałem znaleźć jakiś inny sposób, aby się stamtąd wydostać. Zacząłem obserwować lekarza, a kiedy imitowałem jego zachowanie dokładnie, wszyscy uważali mnie za "normalnego". Trwało to około dziesięciu dni. Potem nagle lekarz powiedział “możesz wracać do domu”. Nie zmieniłem się ani trochę. Choć pustka we mnie się zmieniła. Dla dorosłych, którzy powtarzali "a nie mówiłem", miałem jedynie uczucia głębokiej nieufności.

Postanowiłem jednak nigdy więcej nie wrócić do szpitala. Od tego czasu kopiowałem zachowania ludzi, których moi rodzice czy inni dorośli uważali za odpowiednie. Cały czas zastanawiając się, "kim ja właściwie jestem?".


∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙

2. Spartańska edukacja muzyczna

Odkąd pamiętam, czymś zupełnie naturalnym było, że prędzej czy później zacznę uczyć się gry na fortepianie. Zacząłem mając trzy lata. Mój ojciec grał na trąbce i dla obojga rodziców było oczywiste, że mam uczyć się gry na fortepianie. Mój dom był przepełniony klasyczną muzyką. Później dołączył do tego jeszcze śpiew i tango. Ponieważ nie mogłem oglądać telewizji, o rocku jako takim nie miałem bladego pojęcia. Mój ojciec bardzo lubił enka, choć nigdy nie słuchał tego w domu, jedynie w samochodzie. Powietrze w jego samochodzie zawsze było przesiąknięte perfumami, co dla mnie, mającego ostrą lokomocyjną chorobę było straszną torturą. To wyglądało, jakbym był pijany. Enka było wówczas na czasie. Ja jednak czułem się tak okropnie chory, iż czym prędzej chciałem wysiąść. Zatykałem rękoma uszy i pragnąłem tylko jednego, wysiąść. Powodem moich dolegliwości było właśnie enka. Naprawdę go nie znosiłem. Teraz jednak jak go słucham, wydaje się być nawet przyjemne. Wtedy jednak byłem młody, nie słuchałem słów, a japońska muzyka jakoś w ogóle do mnie nie trafiała. W moim podręczniku od muzyki było wiele rymowanek, piosenek, czy też samych akordów.

Dlaczego japońska muzyka jest taka ciemna i depresyjna? Wszystkie melodie są smutne. W porównaniu z nimi klasyczne symfoniczne utwory były pełne siły i energii. Jasne. Niechybnie, zachodnią muzykę polubiłem zdecydowanie bardziej niż japońską. Nauczyciel, który uczył mnie, odkąd skończyłem trzy lata, był bardzo dobrym człowiekiem. Uwielbiałem wtedy grę. A może po prostu uwielbiałem tego nauczyciela tak bardzo, że nigdy nie miałem problemu z ćwiczeniem.

Jakkolwiek, gdy poszedłem do szkoły podstawowej, lekcje fortepianu przestały być przyjemnością. W wieku siedmiu lat zacząłem mieć wątpliwości i pytania, a sama gra była dla mnie czymś wstydliwym. Czułem silnie, że do tego właśnie jestem stworzony. To było męczące. Przeprowadzaliśmy się wielokrotnie, wielokrotnie też zmieniałem nauczycieli. To było jednym z powodów, dla których znienawidziłem grę. W wieku siedmiu lat, jak pamiętacie, prawie utonąłem. Od tego czasu mój świat stanął na głowie. Każdy nauczyciel, jakiego wówczas miałem, bił mnie. Dostawałem klapsy w ramiona i ręce.

“Już wiesz, jak to zrobić?” - pytali zimnym głosem. A w moim sercu opór wzrastał coraz bardziej. Chciałem zrezygnować, jednak moi rodzice nie godzili się na to. Cały czas zastanawiałem się, jak tu zrezygnować. Jedynym wyjściem wydawało się sprawić, aby nauczyciel znienawidził mnie. Obwiązałem łańcuchem jego wejściowe drzwi, wiążąc go na klucz, tak że z zewnątrz nie było możliwości dostać się do środka. Nauczyciel nazwał mnie głupim bachorem i wyrzucił. Był na mnie ogromnie zły, a ja chciałem tylko, aby powiedział “to dziecko jest nieodpowiedzialne, pozwólcie mu zrezygnować”. A od rodziców chciałem, żeby myśleli “ten nauczyciel nie jest dobry”. Moje życzenie stało się rzeczywistością i w wieku lat jedenastu zrezygnowałem z gry.


∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙

3. Ponowne odkrycie fortepianu w niższym liceum

Od czasu, gdy porzuciłem grę, nawet nie zbliżałem się do fortepianu. Byłem bardzo niegrzecznym dzieckiem. Kiedy miałem czternaście lat, zaprzyjaźniłem się z bardzo szczególnym chłopcem. Chłopcy, z którymi się przyjaźniłem, pochodzili z bardzo różnych rodzin, część z nich uznalibyście za niezbyt dobre. Ich rodziny były raczej podejrzane, a oni sami myśleli często o ucieczkach i tym podobnym. Naprawdę nie było nikogo poza nimi w moim towarzystwie. On był jedyny, myślał w zupełnie inny sposób. Pomimo tego, że być złośliwy, nie myślał głównie o ucieczkach. Aż do momentu strasznej sprzeczki bardzo lubiłem spędzać z nim czas. Raz kiedy zwialiśmy z lekcji, powiedział do mnie “moich rodziców nie ma w domu, może więc pójdziemy do mnie?”.

Wcześniej nie byłem u niego ani razu, ponieważ mówił, iż jego rodzice są bardzo surowi. Nie wiedziałem nawet, w jakim sąsiedztwie mieszkał. Gdy po raz pierwszy poszedłem do jego domu, zdałem sobie sprawę, że to posiadłość. Nigdy wcześniej nie miałem styczności z tak bogatą rodziną. Dopiero wtedy zdałem sobie z tego sprawę i nie miałem już ochoty zapraszać nikogo do siebie. Weszliśmy do domu przez ogród, w pokoju naprzeciw nas stał fortepian. Było to o wiele lepszy fortepian niż ten, który stał w szkolnej sali.

“A to kogo?” - spytałem bez zastanowienia.
“Jest moje” - odparł dumnie.
“Kłamiesz”.
“Nie, to prawda”.

W chwili, gdy to powiedział, podniósł pokrywę i zaczął niespodziewanie grać. Nie mogłem w to uwierzyć. Mój kumpel grał na fortepianie. I był w tym naprawdę dobry.

“Moi rodzice są nauczycielami muzyki, wiec grę ćwiczę praktycznie od małego” - powiedział.

Wtedy postanowiłem być z nim szczery.

“Mówiąc prawdę, to też gram.”

No i postanowiłem zademonstrować mu, jak gram. Jakkolwiek mój poziom grania nie był czymś szczególnym. Pomimo tego, że nasze wychowanie było podobne, to jego umiejętności były dużo lepsze. Mój poziom gry nie był nawet wart wspominania. Rzuciłem grę w wieku jedenastu lat, a potem przez trzy lata nie robiłem praktycznie nic w tym kierunku, stąd ta różnica. Chcąc mu zaimponować, sam zostałem zraniony. Poczułem rosnącą determinację, by nigdy więcej już do tego nie dopuścić. Nie cierpię przegrywać.

Zaraz po tym pobiegłem do sklepu muzycznego w poszukiwaniu nut. Podzielone były na stopnie i poziomy. Fragment, który przyjaciel dla mnie zagrał, był bardzo trudny, gdzieś pomiędzy D a E. W porównaniu z nim mój poziom był gdzieś pomiędzy A a B. Nawet ćwiczenie C pozostawało poza moim zasięgiem. Kupiłem wszystkie nuty, których poziom trudności był wyższy od E i po powrocie do domu zacząłem ćwiczyć jak szalony. Nie stało się tak, że nagle polubiłem grę, po prostu nie chciałem przegrać. To wszystko. Przestałem nawet chodzić do szkoły. Ćwiczyłem, ćwiczyłem tak dużo, że nawet zapominałem o śnie. Tak bardzo byłem pochłonięty grą, że dla moich rodziców ta nagła inspiracja wydała się czymś zgoła dziwnym, i tak jak kiedyś musieli zmuszać mnie do ćwiczeń, teraz mówili tylko “przestań natychmiast”.


∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙

4. Wyższe liceum i fascynacja perkusją

Nie chciałem przegrać i właśnie to sprawiło, że dalej ćwiczyłem grę. Jeśli tam, gdzie wtedy przebywałem, był fortepian, ćwiczyłem, bez względu na porę dnia czy nocy. Nie stało się nagle tak, że polubiłem fortepian. Raczej cały czas go nienawidziłem i dzięki temu byłem w stanie uzmysłowić sobie przyjemność płynącą z gry. To był czas kiedy zaczynałem rozumieć, iż gra na instrumencie może sprawiać przyjemność.

Ponieważ mój ojciec grał na trąbce, znałem się trochę na dętych instrumentach. W sumie palcówka (jak ruszać palcami) jest taka sama w nich wszystkich. Jeśli umiałem grać na trąbce, równie dobrze mogłem grać na innych dętych instrumentach. Ponieważ moje palce były wyćwiczone grą na fortepianie, łatwo było mi nimi ruszać. Właśnie dzięki temu byłem w stanie grać na wszystkich dętych instrumentach.

Wtedy senpai przyszedł do nas młodszych. W sali muzycznej ktoś złożył perkusję. On w pewnym momencie usiadł i bez najmniejszego ostrzeżenia zaczął grać. To było coś. Gra na perkusji była czymś niesamowitym. Ten senpai sprawiał dużo kłopotu, i dlatego też od początku był cool. Dla mnie był on pierwszą osobą, która grając na instrumencie była cool.

W tym czasie było to dla mnie ogromnym szokiem. Gra na perkusji wymagała użycia dużej siły i uderzania. Czy istniał inny instrument będący aż tak gwałtowny, niepohamowany? Zachwyciło mnie to całkowicie i zacząłem myśleć, że chciałbym sam spróbować, jak to jest, i nauczyć się grać również na perkusji.

Ponieważ byłem w dobrych stosunkach ze starszymi kolegami, postanowiłem popytać.

“Od ilu lat ćwiczy, że stał się tak dobry?” - zapytałem.
“Od roku, a w naszej szkole są tylko dwie osoby, które są od niego lepsze” - usłyszałem.

Byłem zaskoczony, że w tak krótkim czasie można osiągnąć takie efekty. Znalazłem osobę chodzącą do tej samej szkoły, co senpai, która zaczęła uczyć mnie gry. Była znacznie lepsza od senpaia, na całkowicie innym poziomie. W tych dniach byłem całkowicie pochłonięty perkusją. Nie byłem w stanie robić nic innego.

Perkusja jest nieodzowną częścią każdego zespołu. Perkusja, gitara i bass, to był pierwszy raz, kiedy uświadomiłem sobie te instrumenty jako tworzące zespół. Choć zupełnie nie wiedziałem, czym jest zespół. Byłem jedynie zakochany w perkusji. Co więcej, w tym czasie nie sądziłem, aby zespół mógł być w ogóle czymś interesującym.

Rok po tym, jak przyszedłem do tej szkoły, senpai, który uczył mnie gry, skończył ją. Ćwiczyłem więc sam, choć po odejściu nauczyciela moja motywacja zaczęła topnieć. Zacząłem szukać jej gdzie indziej. Tym właśnie sposobem stałem się świadomy istnienia czegoś takiego, jak “studio”. Znalazłem tam zużytą perkusję. Ćwicząc tam, poznałem chłopaków grających na gitarach w studiu obok. “A więc to właśnie jest zespół, tak?”

Muzyka dobiegająca do mnie zza ściany była naprawdę przerażająca. To było okropne, ja od najmłodszych lat rozwijałem talent, a goście zza ściany w większości zaczęli grać na instrumentach dopiero w niższym czy wyższym liceum. Nie mieli nikogo, kto by ich uczył, byli samoukami. Szczerze powiedziawszy, byli beznadziejni. Naprawdę. “Co oni do licha robią!? Czy zespół to naprawdę taka marna grupa ludzi?” Mając szesnaście, siedemnaście lat, uważałem ludzi grających w zespołach za naprawdę głupich.

*

Autorkami tłumaczenia na język polski są Ealin i Hana. Za zgodę na udostępnienie tekstów dziękuję tłumaczkom. Wstawianie tego tłumaczenia w innych miejscach w sieci bez zgody tłumaczek zabronione. Tłumaczenie angielskie by Gerald Tarrant na stronie Eien no Yume.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz